POZA SCHEMATEM. POZNAJ LUDZI, KTÓRZY Z PASJI UCZYNILI PRACĘ

Tradycyjne rzemiosło w nowoczesnym wydaniu, pełnoetatowa praca, która wykluła się z pasji, oryginalne pomysły, profesjonalna realizacja. Przedstawiamy ludzi, którzy odważyli się z dnia na dzień zmienić swoje życie poświęcając wygodę, żeby robić to, co naprawdę kochają.

Fot. pracowniabrokat.plFot. pracowniabrokat.pl

W 2010 roku założyły studio projektowe „bro.Kat”, którego nazwa pochodzi od pierwszych sylab imion przyjaciółek oraz miasta, w którym żyją i pracują – Katowic. - „bro.Kat przywodzi na myśl coś mieniącego się - mówią Bogna i Roma. Ta przewrotna nazwa przenosi kruszec kojarzony z mrokiem kopalni w sferę glamour. Ale przedmiot z pracowni ma być nie tylko piękny. - Promujemy śląskiego ducha - tłumaczą dziewczyny. Jak go uchwycić? Katowiczanki mówią:

Śląskość to dla nas szczerość, otwartość na eksperymenty, brak hierarchii i schematów, a zarazem szacunek do materiału, przeszłości, tradycji i własnej tożsamości

Po studiach chciały projektować wnętrza, a biżuterię zaczęły tworzyć w prezencie dla znajomych z zagranicy, którzy chcieli ze Śląska przywieźć pamiątkę. Prototypy powstały w piwnicy. Polańska i Skuza uczyły się obróbki i szlifowania węgla pod okiem Czesława Jurkiewicza, górnika i członka koła malarzy nieprofesjonalnych Grupa Janowska z Nikiszowca. Pasja z czasem przerodziła się w pełnoetatową pracę.

BRO.KAT, CZYLI SERCE Z WĘGLA

Nie ma dwóch takich samych bryłek węgla, więc każdy kolczyk, naszyjnik, czy pierścionek, który wychodzi spod ręki Romy Skuzy czy Bogny Polańskiej z katowickiej pracowni bro.Kat, jest inny. Różnią się fakturą, kształtem i wielkością, ale łączy je materiał. „Czarne złoto”, jak na Śląsku nazywa się węgiel, projektantki, z wykształcenia architektki, tak spajają ze szlachetnym srebrem próby 925, by stworzyć biżuterię na wysoki połysk (nazywają ją „hochglancami”). Tłumaczą:

Kiedyś to na węglu opierało się bogactwo regionu, dziś, gdy jego rola jako paliwa kopalnego spada, staramy się odkrywać go na nowo

Fot. pracowniabrokat.plFot. pracowniabrokat.pl

Ostatni sukces bro.Katu? Szwarztasia, czyli śląska torba z bawełny i skóry o niejednorodnej fakturze węgla została wyróżniona znakiem jakości na Łódź Design Festival 2017. „Wyprodukowana na Śląsku” - podkreśliły projektantki na metce.

Fot. www.agaprus.plFot. www.agaprus.pl

AGA PRUS, CZYLI TRADYCJA W NOWOCZESNYM WYDANIU

Projektantka, która w centrum Warszawy prowadzi z tatą pracownię szewską, etos pracy odziedziczyła po dziadku, Brunonie Kamińskim. Jego klientami od 1943 roku byli Władysław Gomułka, Irena Santor, Grażyna Szapołowska, czy Beata Tyszkiewicz. Buty jego projektu otrzymał też w prezencie Jan Paweł II.

Aga Prus, która idąc w ślady słynnego warszawskiego szewca, tworzy dziś buty na miarę, dopiero po studiach zdecydowała się kultywować rodzinną tradycję. Absolwentka warszawskiej ASP na kierunku architektura wnętrz kiedyś chciała zajmować się grafiką projektową. Zamiast plakatów projektuje jednak buty dla kobiet i mężczyzn, którzy cenią najwyższą jakość, nie boją się wyróżniać i uwielbiają styl retro.

W jej ostatniej kolekcji damskiej znalazły się m.in. szpilki Lily, które przypominają buty do tańca z lat 40., szlacheckie oficerki i kolorowe mokasyny z frędzlami, znak rozpoznawczy marki. - Chciałam pokazać kobietom, że buty od szewca mogą być piękne - tłumaczy swoją misję Ada.

Szycie każdej pary trwa około pięciu dni. Klientki mogą same dobierać rodzaj skóry wierzchniej, podszewkowej i na lamówkę. Ze względu na kolejki po zamówieniu na odbiór trzeba czekać około miesiąca.

- Ale chętnych nie brakuje - przekonuje Prus. Uważa, że zmęczenie masową produkcją uwrażliwiło klientów na to, co niepowtarzalne. Za rzemieślniczą precyzję odpowiada jej tata, szewc z 30-letnim doświadczeniem, który uczył się pod okiem Brunona Kamińskiego.

Wierzymy, że tradycyjnych metod można użyć nie tylko do zrobienia kierpców, ale także finezyjnej szpilki - mówi projektantka

KŁOSY, CZYLI PIOTR JĘDRAS IDZIE NA NOŻE

Piotr Jędras większą część dnia spędza w drewnianym warsztacie za domem swoich rodziców w Złotokłosiu położonym 30 km na południe od Warszawy. Choć z wykształcenia jest architektem (pracuje jeszcze dorywczo w biurze projektowym), to jego głównym zajęciem jest wyrabianie noży dla najlepszych szefów kuchni. Z jego Kłosów korzystają już m.in. Aleksander Baron z Solca 44, Dawid Szkudlarek, zwycięzca „Top Chefa”, czy Jamie Scott z brytyjskiego „Master Chefa”.

Nazwa marki ma budzić skojarzenia ze swojskością, dobrostanem i końcem lata, a także poprzez literkę „ł” wskazywać, że to stuprocentowo polski produkt. Pierwsze noże Jędras wykonał już w liceum, uczestnicząc w rekonstrukcjach historycznych. Jego pasja stopniowo przeradzała się w fach, którego nauczył się samodzielnie, metodą prób i błędów.

Fot. Fanpage KŁOSYFot. Fanpage KŁOSY
Fot. Fanpage KŁOSYFot. Fanpage KŁOSY

Teraz wytwarza około 170 noży rocznie, ręcznie wykrawając i szlifując ostrza, aby następnie osadzić je na kunsztownie zdobionych drewnianych rękojeściach. Każdy egzemplarz jest unikatowy, oznaczony numerem seryjnym i rokiem produkcji.

W swojej pracy Piotr Jędras szczególnie ceni sobie wolność i elastyczność:

Moja niedziela nie różni się specjalnie od wtorku. Piątek, piąteczek nic dla mnie nie znaczy. Jeśli chcę, to mam weekend w środku tygodnia, a potem pracuję w niedzielę. W międzyczasie położę się na dachu, posłucham ptaków, zjem ciasto, powygrzewam się na słońcu, mówił w wywiadzie dla Weekend.gazeta.pl.

GRUPA COHABITAT, CZYLI KULTURA NA 1000+ LAT

Paweł Sroczyński, inicjator i strateg Grupy Cohabitat oraz współzałożyciel Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Budownictwa Naturalnego, podczas swojego wystąpienia na konferencji TEDx w Poznaniu przedstawiał się jako projektant, innowator i futurysta. Ale w przeciwieństwie do Elona Muska jego celem nie jest lot w kosmos, a raczej powrót do ziemi. - Chcę stworzyć autonomiczne neo-plemienne kolektywy mieszkaniowe w duchu open source - mówi Sroczyński. A prościej: popularyzować architekturę naturalną, czyli budowle z drewna, słomy i gliny.

Jego pasja narodziła się jeszcze podczas studiów na Politechnice Łódzkiej, kiedy poczuł się rozczarowany konwencjonalną architekturą. Zdał sobie wtedy sprawę, że klasyczne budownictwo nie wpływa dobrze ani na człowieka, ani na jego otoczenie. Od tego czasu własnymi rękami tynkuje gliną ściany ze sprasowanej słomy, ale przede wszystkim działa jako spiritus movens dynamicznego środowiska skupionego wokół tej idei. - Sam dom ze słomy nie wywoła żadnej rewolucji - twierdzi Sroczyński.

Wokół niego powinien powstać cały ekosystem, który gwarantuje mieszkańcom bezpieczne i komfortowe życie: zamknięty cykl obiegu materii (np. toalety kompostowe), pozyskiwanie na miejscu owoców i warzyw zgodnie z zasadami permakultury, czyli architektury zrównoważonej, wykorzystanie energii słonecznej. To nie utopia – większość technologii potrzebnej człowiekowi do wygodnego życia można wytworzyć i naprawić własnymi rękami - dodaje twórca Cohabitatu. I przekonuje, że domy wybudowane naturalną technologią przetrwają kolejne tysiąc lat

KAPA DESIGN, CZYLI DRUGIE ŻYCIE MEBLI

W Warszawie Paulina, „zakochana w Art deco i nowojorskich wnętrzach”, założyła z najlepszą przyjaciółką Kasią, która „uparcie dąży do celu”, studio aranżacji wnętrz. Zaczęły od skupywania mebli vintage, ratowania ich ze śmietników i poszukiwania na targach staroci. Dokonywały renowacji ich konstrukcji, a potem wyposażały je w nowoczesne obicia, dając im drugie życie. Na fali mody na polski design lat 60. przerabiały klasyczne fotele Chierowskiego w nowoczesne cacka z szaloną tapicerką. Dzisiaj tworzą też meble na zamówienie we współpracy z indywidualnymi klientami, którzy nazywają je „wizjonerkami”, a ich pracownię „baśniowym miejscem”. Tradycyjne rzemiosło staje się dla nich sposobem na artystyczną ekspresję, a doskonała forma mebli z lat 60. - punktem wyjścia do tworzenia wystroju wnętrza na miarę współczesnych potrzeb.

Fot. Kapa DesignFot. Kapa Design
Fot. Kapa Design
Fot. Yoga HouseFot. Yoga House

WĘDROWNY ZAKŁAD FOTOGRAFICZNY, CZYLI „DZIEŃ DOBRY, CHCIAŁABY PANI ZDJĘCIE?”

Każdego lata Agnieszka Pajączkowska razem ze swoim psem Cukrem wsiadają do trzydziestoletniego auta. Ich trasa wiedzie wzdłuż wschodniej i północnej granicy Polski – od Giżycka po Chełm. Celem Agnieszki nie jest wakacyjny wypoczynek. Po drodze robi zdjęcia mieszkańcom miast i wsi, nawiązując do rzemieślniczej tradycji wędrownych fotografów.

"Dzień dobry! Prowadzimy Wędrowny Zakład Fotograficzny. Można sobie u nas zrobić zdjęcie portretowe – drukujemy je na miejscu, na papierze. Może by pani chciała? Zdjęcie jest darmowe albo w zamian za coś z ogrodu – akurat skończyły nam się pomidory - tłumaczy swoją misję Agnieszka"

Zdjęcie to dla niej przedmiot na wymianę, a nie do pokazania w galerii, wykorzystania w publikacji czy na sprzedaż. Te przez nią zrobione trafiają do domowych albumów, wysyła się je rodzinie zagranicę albo zatyka za ramę lustra lub szybę kredensu. W zamian Pajączkowska dostaje opowieść, rozmowę, spotkanie. Albo „miejsce parkingowe pod stodołą, kąpiel w wodzie ze studni, bigos w słoiku, ręcznie robiony twaróg, śmietanę do ogórków, niezliczone jajka, jabłka, pomidory i ogórki”.

Na fotografiach uwieczniła już „stuletniego skrzypka jeżdżącego skuterem, sołtysa wsi z córkami bliźniaczkami, cieślę, pana, który stracił dom w pożarze, gospodynię profesora, panią o siwym warkoczu, mamę z trójką dzieci, chłopaków przesiadujących w świetlicy, kierownika zlewni mleka, małżeństwo z sześćdziesięcioletnim stażem, byłego kulturystę”. Animatorka kultury, członkini Towarzystwa Inicjatyw Twórczych „ę”, doktorantka w Instytucie

YOGA HOUSE, CZYLI PODZIEL SIĘ RADOŚCIĄ

Joga to dla mnie spotkanie z samą sobą. Praktykuję, żeby każdego dnia czuć się lepiej. Pracuję z codziennymi słabościami, przekraczam granice fizyczne i mentalne, jestem w kontakcie z ludźmi - mówi Eliza Wierkowska, która pracę na najwyższych obrotach zamieniła na równie intensywną, jeszcze bardziej odpowiedzialną i pełną wyzwań, ale przynoszącą zdecydowanie więcej satysfakcji.

Wiedziona ambicją już wieku 16 lat dorabiała jako hostessa. Potem w agencji marketingu eventowego zajmowała się organizacją wydarzeń masowych, spotkań firmowych i wyjazdów. Siedem lat temu wyjechała do Indii. Podczas podróży zaczęła praktykować jogę. - Po powrocie z każdym dniem tęskniłam coraz bardziej - mówi Eliza. Dziś może pochwalić się certyfikatem nauczycielki jogi metodą Iyengara, vinyasa flow oraz terapeutki Jogi Śmiechem. - Chciałam dzielić się swoją wiedzą, więc po kilku latach praktyki pojechałam na kurs nauczycielski. A od czterech lat prowadzę własną szkołę - mówi Eliza. Bezpretensjonalną, kameralną, taką, w której można poczuć się wyjątkowo. W ramach projektu Jogiczni organizuje też wyjazdy z jogą, regularnie w Polskę, a ostatnio także na Bali. Marzy jej się powrót do Indii. Patent Elizy na to, jak nie zatracić pasji, gdy staje się ona pracą?

Być wdzięcznym za każdy dzień, kiedy możemy robić to, co kochamy - mówi Wierkowska. Ona nie żałuje ani jednego dnia swojego nowego życia

Fot. Wędrowny Zakład FotograficznyFot. Wędrowny Zakład Fotograficzny

Kultury Polskiej UW, na realizację swojego projektu otrzymała stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. I chociaż to tylko jedna z jej licznych prac, właśnie podczas wędrówki swojego Zakładu odnajduje to, co dla niej najważniejsze – drugiego człowieka.

  • Fot. Wędrowny Zakład Fotograficzny

    Fot. Wędrowny Zakład Fotograficzny

  • Fot. Wędrowny Zakład Fotograficzny

    Fot. Wędrowny Zakład Fotograficzny

  • Fot. Wędrowny Zakład Fotograficzny

    Fot. Wędrowny Zakład Fotograficzny

  • Fot. Wędrowny Zakład Fotograficzny

    Fot. Wędrowny Zakład Fotograficzny

  • Fot. Wędrowny Zakład Fotograficzny

    Fot. Wędrowny Zakład Fotograficzny

INNOWATORZY, REWOLUCJONIŚCI, WIZJONERZY
8 OSOBOWOŚCI, KTÓRE ZMIENIŁY NASZ SPOSÓB PATRZENIA NA ŚWIAT

Nie boją się ryzyka, nie zabiegają o uznanie, nie grają według utartych reguł. Wielcy innowatorzy – artyści, naukowcy i odkrywcy – noszą w sobie pierwiastek buntu. Wewnętrzna siła pcha ich do tego, żeby zmieniać świat na lepsze. Poznaj współczesnych wizjonerów.

NAUKA
STEPHEN HAWKING

„Patrz w gwiazdy, a nie pod swoje stopy. Bądź ciekawy, zastanawiaj się, co sprawia, że wszechświat działa, staraj się interpretować to, co widzisz”

mówi 75-letni astrofizyk, fizyk teoretyczny, kosmolog, który miał nie dożyć trzydziestki. Jednak gwiazda Hawkinga, urodzonego w trzysetną rocznicę śmierci Galileusza, wciąż świeci jasno. Jest nie tylko najgenialniejszym naukowcem drugiej połowy XX wieku, ale udało mu się dorównać Albertowi Einsteinowi w popkulturowej popularności. Chociaż wciąż czeka na swoją nagrodę Nobla, dorobek naukowy zapewnił mu już miejsce w historii. Hawking opracował teoretyczny dowód na to, że czarne dziury emitują promieniowanie, sformułował tezę, że kosmos się rozszerza, napisał „Krótką historia czasu”, która utrzymywała się na liście bestsellerów przez 237 tygodni.

Stephen Hawking. Fot. Wikimedia CommonsStephen Hawking. Fot. Wikimedia Commons



Chociaż wywodzi się z rodziny absolwentów Oksfordu (tata Frank, był lekarzem, więc chciał, żeby syn też studiował medycynę, mama Isobel skończyła filozofię, politologię i ekonomię), Hawking jako dziecko miał problemy w nauce. Oceny dostawał przeciętne, podobno nauczył się czytać dopiero w wieku ośmiu lat, nie przykładał się do nauki. To nie przeszkodziło mu zyskać w szkole przydomku „Einstein”, bo z czasem zarówno koledzy poznali się na geniuszu Hawkinga. W wieku 17 lat dostał stypendium na Oxfordzie. Chciał jednak uczyć się o kosmosie, a nie o anatomii, bo kusiło go to, co groźne, niezbadane, odległe. O ironio, wtedy własne ciało odmówiło mu posłuszeństwa. Po upadku na łyżwach usłyszał diagnozę: stwardnienie zanikowe boczne. Lekarze dawali mu dwa lata życia. Przechytrzył własne ograniczenia, nigdy nie poddając się słabości.

Od 1985 roku nie może mówić po tracheotomii, którą jego żona Jane zaordynowała gdy w wyniku zapalenia płuc otarł się o śmierć. Komunikuje się więc przez maszynę, a głos robota uważa za swój znak rozpoznawczy. Kolejnym jest przewrotne poczucie humoru. Zachowuje dystans w stosunku do samego siebie, swojej choroby, ale także własnych dokonań. Zapytany o to, czy istnieje życie pozaziemskie, odpowiedział:

„Prymitywne życie rodzi się często. Inteligentne rzadko. Niektórzy mówią, że wciąż czekamy, aż pojawi się na ziemi”

Dziesięć lat temu sparaliżowany naukowiec spełnił swoje wielkie marzenie – znalazł się w stanie nieważkości. Teraz chciałby zrobić jeszcze większy krok – polecieć w kosmos. Czy w galaktycznej przestrzeni odnajdzie potwierdzenie swoich teorii?

BIZNES
MARISSA MAYER

Śpi mniej niż cztery godziny dziennie, pracuje po 130 godzin tygodniowo, nie ma litości dla podwładnych, jeśli ci nie spełniają jej wyśrubowanych standardów. „Wypalenie zawodowe to mit”, twierdzi”. Wieloletniej członkini zarządu Google'a, która zrezygnowała ze stanowiska szefowej zarządu Yahoo!, gdy firmę kupił Verizon, nie zależy na zdobywaniu sympatii, tylko na osiąganiu kolejnych zawodowych szczytów. W przeciwieństwie do innej bizneswoman Sheryl Sandberg (kiedyś m.in. Google, dziś Facebook) nie walczy też z dyskryminacją kobiet w miejscu pracy, twierdząc, że nigdy jej nie doświadczyła. Po narodzinach syna Macallistera w 2012 roku oraz bliźniaczek Marielle i Sylvany w 2015 roku powróciła do biura po zaledwie kilku tygodniach. Potem dziećmi zajął się mąż Marissy, Zachary Bogue, były prawnik, który fortunę żony inwestuje w start-upy.

W Mayer od dziecka kłębią się sprzeczne potrzeby. Z jednej strony uważa się za chorobliwie nieśmiałą (w szkole z trudem nawiązywała znajomości; dzisiaj, gdy organizuje przyjęcia w swoim penthousie na szczycie hotelu The Four Seasons w San Francisco za każdym razem ma ochotę uciec). Z drugiej od najmłodszych lat chciała być w centrum zainteresowania. Wygórowane ambicje kazały jej zdobywać kolejne umiejętności. Grała na pianinie, tańczyła w balecie, brała udział w konkursach matematycznych i w klubach debat. Podczas nuaki na Uniwersytecie Stanforda najpierw chciała zostać neurochirurgiem dziecięcym, ale zdecydowała się w końcu na studia z systemów symbolicznych, łączące filozofię, psychologię, lingwistykę i informatykę.

Po dyplomie dostała aż czternaście ofert pracy. Ale zamiast wybrać pewne stanowiska w wielkich firmach doradczych, w 1999 roku dołączyła do Google'a jako dwudziesty pracownik.




W internetowym gigancie była odpowiedzialna za pisanie kodu, pracę nad layoutem, zarządzanie pracownikami (podejmowała niepopularne decyzje, np. wprowadzając program wewnętrznej ewaluacji pracowników i ukrócając pracę z domu). Od 2012 roku kierowała Yahoo!. Choć pod jej rządami firma ponosiła straty, nie przeszkodziło jej to zainkasować pensji w wysokości kilkuset milionów dolarów.

Marissa Mayer. Fot. Wikimedia CommonsMarissa Mayer. Fot. Wikimedia Commons

Swoją niespożytą energię koncentruje teraz na pracy pro bono. Zasiada w zarządach National Design Museum, New York City Ballet i San Francisco Museum of Modern Art. Jej konikiem od studiów pozostaje sztuczna inteligencja. Specjaliści z branży próbują przewidzieć jej następny ruch. Ale wytrawna szachistka biznesu zawsze jest o krok przed konkurencją.

SZTUKA
BANKSY

Nie znamy jego prawdziwego imienia, nie wiemy, jak wygląda, ani czy wszystkie przypisywane mu dzieła naprawdę wyszły spod jego ręki. Podobno nazywa się Robin Gunningham, chyba pracuje samodzielnie, na pewno pochodzi z Bristolu. W swoim artystycznym życiu, którego początki sięgają lat 90., tylko raz odsłonił twarz, udzielając wywiadu dziennikarzowi „Guardiana”. Rozmówca określił go wtedy jako „białego trzydziestolatka ubranego w dżinsy i T-shirt, z charakterystycznym srebrnym zębem”.

Banksy, który wywodzi się z angielskiego środowiska grafficiarzy, nie szuka sławy. Albo inaczej - sławne mają być jego dzieła, a nie on sam. Ten zamysł mu się udał. Jego prace znajdują się w kolekcjach Angeliny Jolie, Christiny



Aguilery i Damiena Hirsta. Jego matryce – „Syn migranta z Syrii” przedstawiający Steve'a Jobsa, „Mobile Lovers” z przytulającą się parą, która patrzy w telefony oraz „Dziewczynka z balonikiem” z ulatującym sercem - weszły już na stałe do kanonu sztuki współczesnej. Z kolei film dokumentalny „Wyjście przez sklep z pamiątkami” zdobył nominację do Oscara. Banksy'ego otacza więc kult. Nie tylko dlatego, że niczym bóg pozostaje niewidoczny. Zaprzęgając czarny humor do komentarza społecznego, szargając brytyjskie świętości (jego Elżbieta II jest lesbijką, a Lady Di zdobi dziesięciofuntówkę) i wyśmiewając konsumeryzm (Dismaland to odwrotność Disneylandu – park rozrywki jak z makabrycznego koszmaru), wypełnia swoją misję. „Grafitti to nieustanna wojna klas, bunt, który nie znajduje ukojenia”, twierdzi artysta, uderzając w hipokryzję, kapitalizm i neoliberalizm.

  • Fot. Wikimedia Commons

    Fot. Wikimedia Commons

  • Fot. Wikimedia Commons

    Fot. Wikimedia Commons

  • Fot. Wikimedia Commons

    Fot. Wikimedia Commons

  • Fot. Wikimedia Commons

    Fot. Wikimedia Commons

TECHNOLOGIA
ELON MUSK

Cichy, introwertyczny, najmniejszy w klasie. Gdy miał 12 lat, koledzy pobili go tak dotkliwie, że matka nie poznała go w szpitalu. Chociaż jest już po czterdziestce, zachował chłopięcy wygląd. Stał się pierwowzorem Iron Mana, granego przez Roberta Downeya Jr., właścicielem firm SpaceX, która stworzyła najpotężniejszą rakietę na świecie, i Tesla Motors produkującej pierwsze w pełni zautomatyzowane samochody. I samozwańczym zbawcą świata.

Elon Musk. Fot. Wikimedia CommonsElon Musk. Fot. Wikimedia Commons



Chociaż Musk urodził się w 1971 roku w Południowej Afryce, uważa się za Amerykanina. Nic dziwnego, skoro pochodzi z rodziny buntowników, dla których każde miejsce jest tylko przystankiem na drodze do doskonałości. Jego prababcia była pierwszą kobietą chiropraktykiem w Kanadzie. Jego dziadkowie jako pierwsi dolecieli z Południowej Afryki do Australii w jednosilnikowym samolocie. Rodzice też wymykali się schematom. Inżynier Errol Musk inwestował w kopalnie szmaragdu w Zambii, mama Maye pracowała jako modelka i dietetyczka. Zawsze wiedzieli, że Elon jest geniuszem.

Sam nauczył się programować. Pierwsze ogromne pieniądze zarobił w wieku 27 lat, gdy sprzedał swoją pierwszą firmę, Zip2, za 307 milionów dolarów gigantowi Compaq. Od tego czasu coraz bardziej zbliża się do gwiazd. Jeśli ktoś kiedyś ich sięgnie, to właśnie Musk. Misja pochłania go do tego stopnia, że nie jest w stanie stworzyć szczęśliwej rodziny. Z pierwszą żoną, pisarką Justine Musk, ma piątkę dzieci, ale ich małżeństwo nie przetrwało próby czasu. Potem spotykał się z aktorką Talulah Riley, a kilka dni temu rozstał się z Amber Heard. Wizjoner, który zafundował sobie dwa tygodnie wakacji w ciągu ostatnich dwunastu lat, nie ma czasu na miłość.

„O czym marzę? O lepszej przyszłości. Nie tylko dla siebie, ale dla całego świata”, mówi Musk, nie przestając planować podboju kosmosu"

KOMUNIKACJA
MARK ZUCKERBERG

Facebook to nie tylko najpopularniejsza strona internetowa na świecie. To rewolucyjne narzędzie, które zmieniło sposób, w jaki się porozumiewamy, pozyskujemy informacje i prezentujemy samych siebie. Za stworzeniem nowego medium stoi chłopak z Harvardu, któremu technologia miała ułatwić poznawanie dziewczyn. Z kolegami założył portal, dzięki któremu studenci mogli poznawać się w sieci. Reszta jest historią. Opisaną w niezliczonej ilości biznesowych magazynów, przedstawioną w filmie „Social Network”, którego sam Zuckerberg nie znosi, opowiadaną przez wszystkich start-upowców, którym wydaje się, że od sukcesu Zuckerberga dzieli ich jeden naprawdę dobry pomysł.

Prawdziwego Marka nikt tak naprawdę nie zna. Może poza żoną Priscillą, z którą właśnie spodziewają się drugiego dziecka. Razem przekazali też trzy miliardy dolarów na badania nad chorobami cywilizacyjnymi. Dla wszystkich innych pozostaje enigmą w szarym T-shircie od Brunello Cucinelli za 400 dolarów, bluzie z kapturem, dżinsach i Nike'ach. „Podejmuję codziennie tak dużo ważnych decyzji, że nie mam czasu zajmować się strojem”,




mówi z charakterystycznym dla siebie połączeniem chełpliwości, prowokacji i skromności.

Mark Zuckerberg. Fot. Wikimedia CommonsMark Zuckerberg. Fot. Wikimedia Commons

FILM
CHRISTOPHER NOLAN

Jego „Dunkierka” o Operacji Dynamo, czyli ewakuacji Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego, wojsk francuskich i belgijskich z Dunkierki do Wielkiej Brytanii w 1940 roku, już została obwołana najlepszym filmem roku. Dziesięć poprzednich filmów Nolana zarobiło w sumie pięć miliardów dolarów. Udało mu się nakręcić najlepszego „Batmana” w historii kina i umieścić większość swoich obrazów na liście najbardziej kultowych filmów wszech czasów.

Christopher Nolan. Fot. Wikimedia CommonsChristopher Nolan. Fot. Wikimedia Commons



Nazywany Stevenem Spielbergiem XXI wieku, jak przystało na Brytyjczyka, słynie ze swoich manieryzmów. Na planie popija Earl Grey, nie ma kont na Instagramie czy Facebooku ani nawet adresu e-mailowego. Woli pracować na taśmie 35 mm, niż z kamerą cyfrową, a efekty specjalne stosuje tylko wtedy, gdy to niezbędnie konieczne.

Kostyczny Nolan wychował się w rodzinie angielskiego speca od reklamy, Brendana Jamesa, i Amerykanki Christiny, która pracowała jako stewardessa i nauczycielka angielskiego. Zafascynowany „Gwiezdnymi wojnami” od 11 roku życia wiedział, że chce kręcić filmy. Ale nigdy szkoły filmowej nie skończył. Jego uniwersytetem był plan filmowy. Pracował na planach jako kamerzysta, montażysta i dźwiękowiec. Teraz tworzy autorskie dzieła utrzymane niezmiennie w duchu kina noir. „Incepcja”, „Interstellar” i wszystkie części „Batmana” stawiają pytania o granice między snem, a jawą, czasem i nicością, pamięcią i zagładą.

W jego zawodowym życiu wszystko zostaje w rodzinie. Scenariusze pisze z bratem, Jonathanem, a produkuje z żoną, Emmą Thomas. Poznali się w wieku 19 lat na londyńskim University College i doczekali czwórki dzieci, Flory, Rory, Olivera i Magnusa. Czy oni też już niedługo wesprą rodzinny biznes?

PASJA
MICHAŁ KRÓL

Na Facebooku pokazuje zdjęcia, na których wisi nad przepaścią, stoi na ośnieżonych szczytach albo robi selfie, jedną ręką trzymając się skały.

"Wspinaczka, to dla mnie nie tylko przygoda, ale przede wszystkim styl życia"

mówi Michał Król. Na co dzień pracuje jako przewodnik wysokogórski międzynarodowej federacji IVBV/UIAGM. Dzięki swojej pasji - całkiem dosłownie - prowadzi życie na krawędzi.

Wychował się u podnóża Tatr. Od końca podstawówki wspinał się po murkach, bo w jego rodzinnym Nowym Targu nie było profesjonalnej ścianki. Kilka lat później po raz pierwszy pojechał w Alpy. Dziś zdobywa najwyższe szczyty świata.



W zgodzie z założeniami drytoolingu, wykorzystując czekany i raki, które służą zazwyczaj do wspinaczki lodowej, pnie się po nieoblodzonych drogach skalnych.

Był członkiem pierwszej polskiej wyprawy do Doliny Miyar w Himalajach Pradesh. Jest uzależniony od ryzyka. Kontrolowanego, ale ekstremalnego. Wspinając się bez asekuracji, wytycza nowe drogi – Pharilapcha w dolinie Khumbu w Nepalu i Pik Vernyi w Kirgistanie. Za te osiągnięcia został nagrodzony przez Ministra Sportu oraz wyróżniony na gdyńskich Kolosach, największym wydarzeniu podróżniczym w Europie. Żeby podzielić się swoją pasją z tymi, którzy o wysokogórskich szczytach mogą tylko pomarzyć, organizuje Himalaya Base Camp. Na pierwszym w Polsce wiszącym biwaku uczestnicy będą mogli sprawdzić, jak przeżyć w ekstremalnych warunkach. Czy tak jak Król poczują zew przygody?

  • Fot. Archiwum Michała Króla

  • Fot. Archiwum Michała Króla

  • Fot. Archiwum Michała Króla

  • Fot. Archiwum Michała Króla

  • Himalaya Base Camp, Fot. Jakub Jakóbowski

  • Fot. Archiwum Michała Króla

SPORT
SERENA WILLIAMS

Choć niedługo skończy 36 lat (dla sportsmenek to wiek emerytalny), z łatwością utrzymuje się na szczycie. Najlepsza tenisistka wszech czasów topową pozycję rankingu WTA zajmowała przez 319 tygodni. Chwilowo zrobiła sobie przerwę, bo jest w ciąży. Ale jeszcze w ósmym tygodniu zdążyła wygrać Australian Open, swojego 23. wielkiego szlema. Przyznała wtedy, że jest trochę zła na narzeczonego Alexisa Ohaniania, współzałożyciela Reddit, że miłość pokrzyżowała jej dalsze plany. W końcu od trzeciego roku życia jej codzienność była podporządkowana wyłącznie tenisowi.

Żeby obudzić w córkach ducha walki, ojciec Sereny i Venus (starsza siostra, którą Serena już dawno przegoniła) przeprowadził się do niebezpiecznego Compton. Na przerwy w pracy nie było miejsca. W pierwszym profesjonalnym turnieju Serena wzięła udział w wieku 14 lat. Od tego czasu wygrała ich 72. Często powtarza, że motywację do działania daje jej wiara. Po meczach dziękuje swojej wspólnocie świadków Jehowy.



Może po narodzinach pierwszego dziecka postanowi spełnić swoje pozostałe marzenia. Kiedyś chciała być weterynarzem, potem projektować suknie ślubne, a w końcu zamieszkać w Paryżu, gdzie kupiła nawet mieszkanie. Życie poza kortem też gotowe jest postawić jej wyzwania.

Serena Williams. Wikimedia CommonsSerena Williams. Wikimedia Commons